Apetyt na więcej

Dziesięć liter. Jedno z tych trendy słów odmienianych przez różne przypadki. Inspiracja. Przyjemne w brzmieniu. Ja tak je słyszę. Chociaż wszystko jest kwestią gustu. Znam osoby, które wywracają oczami albo wysypki dostają na dźwięk tego słowa. Znam też osoby, które są samozwańczymi inspiratorami. Żyją w błogim dla nich przekonaniu, że są influencerami, podczas gdy temperatura emocji osób w ich otoczeniu letnia bądź co najwyżej inspirują tłumy do alergicznej reakcji na swoje własne ego.
Inspirować, czyli co? W mojej definicji mieszczą się być blisko, poruszać, dotykać, robić raban w głowie, w emocjach. Może rozdrapywać jakieś rany nawet, nie po to, aby sypać na nie sól, ale po to, żeby szybciej się goiły. Ci, którzy inspirują, robią to między wierszami, mimochodem, całymi sobą. Mają w sobie pokłady pasji. Wyważają drzwi, które zaryglowane były przez lata. Są skupieni na dawaniu, nie braniu. Mają ego, nie ich ego ma ich. Są autentyczni i prawdziwi, po kości szpik. Mają w sobie coś, co wymyka się jakiejś słownikowej definicji. Tak to widzę. A Ty?
Wierzę, że inspiracja jest blisko wpływu. Pracy z ludzkimi emocjami. Ci, którzy inspirują, wpływają na nasz sposób myślenia i działania. Pracują sobie na to, wsłuchując się w innych, po to, aby zrozumieć w pierwszej kolejności, w drugiej być zrozumianym. Są ciekawi tego, co inni myślą, czują, co jest dla nich ważne, są skuteczni w rozbrajaniu min, którymi są martwe pola w relacjach z innymi. A tkwisz w tych polach, jeśli jesteś całkowicie skupiony na własnym punkcie widzenia, własnej rzeczywistości i własnych intencjach. Ci, którzy wpływają, rozumieją, że nie tędy droga. Bo żeby wpływać na innych potrzebujesz spotkać się z ich punktem widzenia, ich rzeczywistością i intencjami.
Tak na marginesie, ludzie mają różne definicje wpływu. Kiedyś usłyszałam od jednego z liderów, że wpływ od przymusu różni się tym, że jeśli do przymusu dodam „proszę”, to mamy przepis na wpływ. Ot, taki algorytm na wpływ miał. Różni jesteśmy. To mnie nigdy nie przestanie zadziwiać.
Wierzę, że inspiracja blisko jest motywacji. Do zmiany. Wierzę, że dzięki bliskości inspiracji ludzie zmieniają swoje zachowania, myślenie, zaczynają czuć głód, rozbudza się w nich apetyt na więcej, inaczej, bardziej.
Blisko motywacji jest też desperacja. Pod jej wpływem ludzie, kiedy sięgają dna, rewidują swoje zachowania i pomysł na życie. Mają wybór, mogą albo zostać na dnie i robić w kółko to samo licząc, że może coś się zmieni (szaleństwo, czyż nie?) albo mogą odbić się od dna. Z impetem, do góry. Chociaż trudna to droga może być, lękiem podszyta. Pewnie z drugą osobą obok łatwiejsza.
Może „zmieniać się” zanim doświadczysz desperacji, zanim sięgniesz dna? Po co sobie fundować taki emocjonalny roller coaster? No tak, ale najpierw potrzebuje przyjść do nas inspiracja. Jak do nas przychodzi? Myślę, że ma klasę, nie wchodzi z buta. Ale też przychodzi nieoczekiwanie. W obrazach, rozmowie, spotkaniu, relacji. O ile się na nią otworzę. O ile jestem na nią gotowy. O ile zadziała chemia jakaś. Jedna rozmowa, książka, kartka z dedykacją mogą sprawić, że zaczynam widzieć coś inaczej. Albo ktoś pokazuje mi zdjęcie domu, w którym widzę piękne ogromne okno i zadaje mi pytanie: „Jeśli nie teraz, to kiedy?”. To są wyjątkowe momenty, bezcenne. „Kiedy czasami zdam sobie sprawę z olbrzymich konsekwencji całkiem małych rzeczy, nie mogę odeprzeć myśli… że małych rzeczy nie ma”, powiedział Covey. Inspiracja utkana jest z detali, które detalami są z pozoru.
A czy może być i tak, że nigdy nie przyjdzie do Ciebie inspiracja? Pewnie, że tak. Niestety, bo myślę, że bez niej można popaść w nudę, marazm. Ja doświadczyłam emocji, które idą w parze z inspiracją. Ja ich poszukuję. Bo bez nich jakoś tak płasko w życiu, wolę inne pejzaże. A Ty, co wybierasz?
Kto Ciebie inspiruje? Kogo Ty inspirujesz?
Niewątpliwie ludzie mogą inspirować i dawać nam wiele energii. Z niepozornej rozmowy może urodzić się w naszej głowie wiele pomysłów. Sama widzę po sobie, że do wielu rzeczy, które osiągnęłam w moim życiu zawdzięczam bliskim i ich wsparciu, którym jestem ogromnie wdzięczna.
Buziaki
Hej Bogumiło, a co lub kto inspiruje Ciebie do pisania tego wspaniałego bloga pomimo tak licznych obowiązków zawodowych i prywatnych? Niewątpliwie Twój inspirujący blog zainspirował mnie do napisania tego komentarza. Ale tak btw czy nie uważasz że największą inspiracją w naszym zyciu jest miłość? Pozdrawiam serdecznie.
Jacku, dziękuję za to mocne pytanie. Pracuje we mnie, odkąd je przeczytałam…Inspirują mnie ludzie, historie, które w sobie noszą, błysk w oku, coś, co jest podskórne, nieuchwytne. Mam to szczęście, że mam obok osoby, które dodają mi skrzydeł. To są wyjątkowe relacje, bezcenne. I staram się o nie dbać, jak mogę najlepiej.
I bez wątpienia największą inspiracją w życiu jest miłość!
Pozdrawiam ciepło 🙂
Na inspiracje trzeba być otwartym, bo inspiracje to zmiany, to działanie. Są ludzie, których poziom zaangażowania w swoje życie, w zmiany jest płaski. Ale ludzie, którzy poszukują inspiracji mają różne okresy w życiu.
W okresach, kiedy znajdują inspirację do robienia czegoś, do zmiany wchodzimy w stan podwyższonego zaangażowania, pozytywnych emocji. Później naturalnie przychodzi uspokojenie, do następnego razu.
W życiu prywatnym mamy większą swobodę do działania, szukania inspiracji i zmian. Kto próbował dokonać rewolucji w życiu, podjąć wysiłek, żeby się zmienić wie, że kluczem do sukcesu jest wewnętrzna energia i wiara w siebie.
W pracy wiele zależy od środowiska w którym jesteśmy (zawsze można zmienić) i od ludzi, z którymi przyszło nam pracować. Z moich doświadczeń mogę powiedzieć, że ciężko trafić na inspirujących ludzi. Osoby, które mogłyby inspirować są często skupione na sobie i pielęgnują swoje ego.
Szukam inspiracji i czuję, że znowu wchodzę na kolejną górkę 🙂
Przekornie powiem, że inspiracja jest tania, wejdź na ted.com i tysiące inspirujących historii czeka, jak wspaniale jest naprawiać świat, być artystą, naukowcem. Po kwadransie prezentacji czujesz wow i dopisujesz kolejną inspirację na swój „Bucket list”.
Motywacja to inna sprawa, pokonać barierę energii/prokrastynacji i coś faktycznie zrobić. Trzeba podpiąć się pod głęboko tkwiące emocje, najłatwiej chyba pod strach, kompleksy i udowadniać coś wszystkim. Jak już masz wszystko i nic już nie musisz udowadniać, to trzeba sięgnąć głębiej, przypomnieć sobie momenty chwały i towarzyszące im emocje.
Niektórzy niestety czasem muszą sięgnąć dna, żeby dostać odpowiedniego kopa do zmiany, bo inaczej jakoś to jest – łatwiej trochę pocierpieć niż wykonać wielki wysiłek. Serce boli, gdy na tych ludziach nam zależy, ale nie mamy na to wpływu.